Stephen Baxter "WYPRAWA" - książka

Mars w zasięgu ręki? 5 brutalnych prawd o podboju kosmosu, które zmienią Twoje spojrzenie.

1.0 Wprowadzenie

Powszechnie postrzegamy erę Apollo jako złoty wiek eksploracji kosmosu – czas heroicznych czynów i technologicznego triumfu, który zakończył się odciskiem buta na Księżycu. To obraz utrwalony w naszej zbiorowej świadomości, symbol szczytu ludzkich możliwości. A co, jeśli lądowanie na Księżycu nie było końcem, a zaledwie początkiem znacznie ambitniejszej podróży?

Ten artykuł zabierze Cię w głąb alternatywnej historii, opartej na drobiazgowo zbadanej powieści Stephena Baxtera Wyprawa (Voyage), która służy jako potężne narzędzie narracyjne do badania rzeczywistych ograniczeń eksploracji kosmosu. Odkryjemy pięć zaskakujących i kontrintuicyjnych prawd o załogowych lotach kosmicznych, które razem malują bardziej złożony, ludzki i ostrzegawczy obraz nie tylko podróży międzyplanetarnych, ale wszystkich wielkich projektów technologicznych. Te spostrzeżenia rzucają zupełnie nowe światło na legendę ery kosmicznej.

2.0 Zaskakująca prawda nr 1: misja na Marsa była na wyciągnięcie ręki. Zabiła ją polityka, nie technologia.

Zacznijmy od celu najbardziej zuchwałego ze wszystkich, który był bliżej, niż większość z nas sądzi. W alternatywnej historii Baxtera program załogowy na Marsa był bezpośrednią kontynuacją programu Apollo, z datą startu misji "Ares" wyznaczoną na 1985 rok. Brzmi jak science fiction? Nie do końca. Kluczowy, kontrintuicyjny fakt jest taki, że w naszej rzeczywistości technologia nie była główną przeszkodą.

Jak potwierdza autor w posłowiu do powieści, historyczne plany misji marsjańskiej zostały odrzucone przez prezydenta Nixona z powodu cięć budżetowych i zmieniających się priorytetów politycznych. W zakulisowych rozgrywkach z udziałem wiceprezydenta Spiro Agnewa i szefa budżetu Caspara Weinbergera, ambitny program marsjański przegrał z koncepcją tańszego, odzyskiwalnego systemu – promu kosmicznego. Zamiast sięgnąć po Czerwoną Planetę, administracja skupiła się na redukcji kosztów, co doskonale oddaje fragment mowy prezydenta przygotowywanej w tamtym okresie:

...Powinniśmy znacząco zredukować koszty operacji kosmicznych... A mając na względzie dalszą przyszłość, musimy wypracować mniej kosztowne i skomplikowane sposoby wynoszenia ładunków w przestrzeń kosmiczną...

Byliśmy zdumiewająco blisko realizacji marzenia o Marsie. Technologiczne plany istniały, a wola była na wyciągnięcie ręki. Ostatecznie jednak to nie ograniczenia inżynieryjne, a prozaiczne decyzje polityczne i finansowe sprowadziły nas z powrotem na Ziemię.

3.0 Zaskakująca prawda nr 2: lot w kosmos to nie majestatyczna podróż, a brutalna katastrofa kolejowa.

Romantyczny obraz startu rakiety – płynne, majestatyczne wznoszenie się ku gwiazdom – ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Dla astronautów to doświadczenie niezwykle gwałtowne i fizycznie wyniszczające. Oddzielenie się kolejnych członów rakiety to nie płynny manewr, lecz seria potężnych wstrząsów, które rzucają załogą o pasy bezpieczeństwa.

Nawet najbardziej zaawansowane symulatory na Ziemi nie były w stanie w pełni przygotować astronautów na szok, jakiego doznawali. Wrażenie, które towarzyszyło wygaszeniu silników pierwszego stopnia, zostało opisane z brutalną szczerością:

Działo się to z niewiarygodną gwałtownością, właśnie jak podczas katastrofy kolejowej. „Na to też nie przyszykowali mnie w symulatorach" - pomyślała.

Ten surowy realizm demitologizuje podróże kosmiczne. Ukazuje, że każdy metr wznoszenia się ponad atmosferę to walka z potężnymi siłami, a cenę za przekroczenie tej granicy płaci ludzkie ciało.

4.0 Zaskakująca prawda nr 3: bohaterowie kosmosu martwili się głównie... listami zadań.

Wbrew wizerunkowi nieustraszonych odkrywców, chłonących historyczne chwile, codzienność astronautów była zdominowana przez bezlitosną presję realizacji drobiazgowych list zadań. Nawet w najbardziej doniosłych momentach ich uwaga była skupiona nie na wzniosłych myślach, a na odhaczaniu kolejnych punktów w harmonogramie.

Doskonałym przykładem jest scena z lądowania na Księżycu. Gdy Joe Muldoon odbierał historyczny telefon od prezydenta Nixona, zamiast upajać się chwilą, odczuwał rosnące zniecierpliwienie. Każda sekunda rozmowy oddalała go od realizacji napiętego planu misji, a od tego zależała jego przyszłość w programie.

Ale nieodfajkowanie pozycji z listy zadań nie dawało mu spokoju. Żeby załapać się na kolejny lot, musiałeś zrealizować listę.

Okazuje się, że nawet stawiając pierwsze kroki na innym świecie, nie da się uciec od presji biurokracji. Proceduralna dyscyplina, choć niezbędna dla bezpieczeństwa, jest nieodłącznym, choć mało heroicznym, elementem nawet największych ludzkich przedsięwzięć.

5.0 Zaskakująca prawda nr 4: droga do gwiazd była skażona radioaktywnością.

Kluczem do misji na Marsa w tej alternatywnej historii był napęd jądrowy – silnik NERVA. Technologia ta obiecywała ogromną wydajność, niezbędną do pokonania międzyplanetarnych odległości. Jednak droga do jej opanowania była naznaczona szokującymi kompromisami etycznymi i środowiskowymi.

Testy tych potężnych silników odbywały się na poligonie w Newadzie. Jak odkrywamy w materiale źródłowym, podczas prób radioaktywny wodór, używany jako paliwo, był po prostu uwalniany do atmosfery. Ta praktyka, choć niepokojąca, wpisywała się w szerszy kontekst zimnej wojny, kiedy to nonszalancki stosunek do testów nuklearnych i bezpieczeństwa środowiskowego był często normą.

A jak zapobiegają skażeniu? Kiedy odpalają rakiety, cały ten radioaktywny wodór unosi się w powietrze...

Ten fakt rzuca cień na zimnowojenny pęd w kosmos. Pokazuje, że w imię technologicznego postępu i narodowego prestiżu byliśmy gotowi ignorować ukryte koszty, których konsekwencje mogły być odczuwalne przez lata.

6.0 Zaskakująca prawda nr 5: nawet na Księżycu astronauci byli krytykowani jak turyści.

Można by sądzić, że powrót pierwszych ludzi z Księżyca spotkał się z bezwarunkowym uwielbieniem całego świata. Rzeczywistość była jednak bardziej skomplikowana. Poza globalnym podziwem, załoga Apollo 11 musiała zmierzyć się z falą krytyki ze strony środowisk naukowych, które miały wobec misji bardzo konkretne oczekiwania.

Zarzuty były zaskakująco przyziemne. Naukowcy twierdzili, że astronauci poświęcili zbyt wiele czasu na ceremonie, takie jak ustawianie flagi czy rozmowa z prezydentem. W efekcie zebrali mniej próbek geologicznych, niż zakładano, a te, które przywieźli, były słabo udokumentowane. Krytykowano ich nawet za fotografowanie wschodu Ziemi, co skłoniło jednego z astronautów do gorzkiej refleksji, że postrzegano ich jak "jakichś odmóżdżonych turystów".

W prasie rozlegały się nawet głosy krytyczne na temat działań jego i Armstronga na Księżycu. Za dużo czasu poświęcili na ceremonie. Zebrali mniej próbek, niż zakładano, a większość słabo udokumentowali.

Ta historia pokazuje, że nawet największe osiągnięcia ludzkości podlegają surowej ocenie. W zderzeniu z oczekiwaniami naukowców, polityków i opinii publicznej, rola bohatera-odkrywcy okazuje się niezwykle trudna do odegrania.

7.0 Podsumowanie

Jak widać, prawdziwa historia podboju kosmosu jest bardziej skomplikowana, ludzka i pełna przyziemnych problemów, niż mogłoby się wydawać. Za błyszczącą fasadą heroicznych misji kryje się świat brutalnej fizyki, politycznych rozgrywek, biurokratycznej presji i bolesnych kompromisów. Te prawdy wspólnie tworzą ostrzegawczą opowieść o tym, jak wielkie projekty technologiczne są kształtowane nie tylko przez inżynierię, ale także przez ludzkie słabości i przyziemne realia.

Choć przedstawiona tu wizja lotu na Marsa jest fikcją literacką, jej oparcie w realiach historycznych i technicznych pozwala nam lepiej zrozumieć prawdziwe wyzwania, które stoją za każdym wielkim krokiem ludzkości w nieznane. Te zaskakujące prawdy nie umniejszają osiągnięć ery kosmicznej, ale czynią je bardziej ludzkimi i namacalnymi. Skoro już raz byliśmy tak blisko celu, co tak naprawdę powstrzymuje nas przed powrotem na drogę ku Marsowi dzisiaj?


Wyprawa na czerwoną planetę: dziennik astronautki

Siedzę przypięta do fotela w module dowodzenia, a moje serce dudni w rytm metalicznych komunikatów kontroli startu. Strach i ekscytacja splatają się w jeden gęsty węzeł w żołądku. To chwila, do której prowadziło całe moje życie – lata nauki na UCLA, godziny spędzone nad geologicznymi mapami Marsa, kłótnie z Mikiem o program NERVA i ciche, niewypowiedziane porozumienie z Benem. Każda decyzja, każdy kompromis, każda samotna noc spędzona nad zdjęciami z Marinera, wszystko to skondensowało się w tym jednym, wibrującym momencie. Siedzę na szczycie rakiety Ares, gotowa opuścić wszystko, co znam, by dotknąć świata, który dotąd istniał tylko w mojej wyobraźni.

1. Wystrzeleni w nieznane: start z Ziemi

1.1. Odliczanie i potęga ognia

Ostatnie minuty wloką się w nieskończoność. Przez interkom dobiegają nas spokojne głosy z Houston, odliczające sekundy, które dzielą nas od nieznanego.

Minuta, dziesięć sekund do startu, odliczanie trwa. Ciśnienie we wszystkich zbiornikach z ciekłym paliwem osiągnęło wysokość wymaganą podczas lotu.

Dokładnie minuta do startu, odliczanie trwa.

Czterdzieści pięć sekund do startu, odliczanie trwa.

Napięcie staje się niemal fizyczne. Nagle, bez ostrzeżenia, potężna siła wciska mnie w fotel. Wibracje wstrząsają każdą komórką mojego ciała, a potworny ryk silników wypełnia ciasną kabinę. To nie jest łagodny wzlot, to brutalne wyrwanie z objęć grawitacji. Cała rakieta drży jak w agonii, a ja czuję się tylko drobnym, bezradnym elementem tej ogarniętej furią maszyny.

Leć, leć, zasrańcu! – krzyczy Gershon obok mnie, a w jego głosie słyszę tę samą mieszankę trwogi i euforii, która wypełnia mnie po brzegi. – Dziesięć tysięcy stóp, zero pięć dziesiątych macha – raportuje spokojnie dowódca, Stone.

W jego głosie nie ma śladu zdenerwowania. Myślę o tym, że obleciał Księżyc w programie Apollo jeszcze w 1969 roku i gdyby nie wstrzymano lotów, z pewnością dowodziłby misją na jego powierzchnię. Dla niego to niemal kolejny dzień w biurze. "Niecałe trzydzieści sekund misji i już mamy połowę prędkości dźwięku", myślę z niedowierzaniem.

1.2. Przebijanie atmosfery

Przyspieszenie nagle znika. Wrażenie przypomina wystrzelenie z katapulty. Zostaję wyrzucona w kierunku deski rozdzielczej, prosto na pasy. Parciane zabezpieczenia z brutalną siłą ściągają mnie z powrotem na fotel, by po chwili znów rzucić mnie w przód. Silniki pierwszego członu ścisnęły całą rakietę jak akordeon; kiedy zgasły, cała struktura rozciągnęła się, złożyła i znów rozwinęła. Doznanie jest niewiarygodnie gwałtowne, przypomina katastrofę kolejową. Symulatory w żaden sposób nie były w stanie przygotować mnie na tę brutalność.

Chwilę później znów czuję napór, gdy silniki drugiego członu wchodzą do gry. Wspinamy się dalej, przebijając kolejne warstwy atmosfery. Cisza w kabinie jest względna, zagłuszana przez nieustanny huk i drżenie. Po kilku minutach, które wydają się wiecznością, praca silników i wibracje nagle ustają. Odrzut jest potężny. Znów lecę na pasy i odbijam się w tył.

1.3. Cisza orbity

Tym razem jednak ciążenie nie powraca. Doświadczam pierwszych chwil stanu nieważkości, a uczucie to jest nie do opisania.

Można by pomyśleć, że najechali szybkim samochodem na garb drogowy i wyskoczyli w górę. Tyle że już nie wrócili na drogę.

W absolutnej ciszy spoglądam przez iluminator. Pod nami rozpościera się widok, który zapiera dech w piersiach. Ziemia. Hipnotyzująca, wirująca kula błękitu i bieli, zawieszona w aksamitnej czerni kosmosu. To obraz tak piękny i nierzeczywisty, że wydaje się snem.

Euforia osiągnięcia orbity jest przytłaczająca, ale to dopiero początek. Przed nami najdłuższa i najbardziej samotna podróż w historii ludzkości.

2. Dom pośród gwiazd: podróż na Marsa

2.1. Adaptacja do nieważkości

Życie w stanie nieważkości okazuje się serią małych, frustrujących wyzwań, które zmuszają do nauki podstawowych czynności od nowa. Adaptacja jest powolna i wymaga cierpliwości, której czasem mi brakuje.

  • Problem ze snem: Mój śpiwór jest za szeroki. Mam wrażenie, jakbym w nim fruwała, a nie spała. Za każdym, najmniejszym ruchem warstwa ciepłego powietrza, którą moje ciało wytwarza wokół siebie, ucieka na zewnątrz, wpuszczając lodowaty chłód. Brak dotyku poduszki i poczucia bezpieczeństwa ciasno owiniętej kołdry sprawia, że sen nie przychodzi łatwo.
  • Dezorientacja: Praca w module misji przypomina poruszanie się po niewidzialnym trójwymiarowym lodowisku. Każdy przedmiot, który nie jest przymocowany, staje się pociskiem ślizgającym się po idealnie prostych liniach. Ciągle coś gubię, czegoś szukam, walcząc z chaosem unoszących się w powietrzu narzędzi i notatek.
  • Codzienne czynności: Nawet najprostsze rzeczy, jak skorzystanie z toalety, stają się skomplikowaną procedurą. Po wejściu do kabiny muszę przyciągnąć się na dół, a grube, tapicerowane pręty krzyżują się na moich udach, przyciskając mnie do deski sedesowej. To niekomfortowe i nienaturalne, kolejny element przypominający, jak daleko jestem od domu.

2.2. Manewr ku Marsowi (TOI)

Wejście na orbitę transferową (TOI) to kluczowy moment misji, punkt bez powrotu. Przez szesnaście minut silniki MS-II pracują bez przerwy, wypalając ponad dwa miliony funtów paliwa, które zbieraliśmy na orbicie Ziemi przez pięć lat. Kiedy silniki milkną, wiem, że to koniec. Od tej chwili, przez najbliższy rok, nasze życie zależy wyłącznie od praw fizyki. Jesteśmy pociskiem wystrzelonym w pustkę, a domem stała się dla nas trajektoria wyliczona przez komputery.

Klaster Aresa oddalił się zaledwie kilkaset mil od ziemskiej orbity, ale porusza się tak szybko, że grawitacja naszej planety nie jest w stanie go zatrzymać.

Lecimy czterysta mil na minutę... tak szybko, że przemierzylibyśmy orbitę Księżyca w zaledwie dwanaście godzin.

Patrzę, jak Ziemia maleje za iluminatorem, stając się powoli tylko piłeczką w przestrzeni kosmicznej, mrugającą modrym oczkiem Atlantyku. To widok jednocześnie piękny i przerażający.

2.3. Asysta grawitacyjna Wenus

Przelot obok Wenus jest jednym z najbardziej hipnotyzujących momentów podróży. Zbliżając się do planety, jej tarcza rośnie w iluminatorze, aż staje się ogromną perłą o idealnie gładkiej powierzchni chmur. Z bliska dostrzegam na jej krawędzi coś, czego nie widać z daleka – delikatną skorupę oparów kwasu siarkowego, otulającą główną warstwę atmosfery na tle czarnego nieba. Ten manewr, rodzaj kosmicznego bilarda, pozwala nam "odbić się" od pola grawitacyjnego Wenus, nabierając dodatkowej prędkości i skracając podróż na Marsa bez zużycia ani kropli cennego paliwa.

2.4. Psychologia izolacji

W miarę jak oddalamy się od domu, rośnie poczucie osamotnienia. Ziemia i Księżyc zmalały do dwóch bliskich punktów gwiezdnego światła, a reszta wszechświata to tylko zimny, obojętny dysk Słońca i bezkresna czerń. Każdy z nas radzi sobie z izolacją na swój sposób. Żarty Gershona stają się coraz bardziej zjadliwe, maskując napięcie, które w nim narasta. Ja zamykam się w sobie, skupiając na zadaniach i obserwacjach, znajdując ukojenie w logice nauki.

Choć żarty Gershona stają się ostrzejsze, w mojej piersi narasta zupełnie inny rodzaj napięcia. Każda kontrola systemów, każda korekta kursu jest teraz preludium do siedmiu minut terroru, które czekają na nas w rzadkiej atmosferze Marsa. Podróż dobiega końca; prawdziwy test dopiero się zaczyna.

3. Dotyk czerwonej ziemi: lądowanie

3.1. Wejście w atmosferę

Oddzielamy się od Aresa i w lądowniku Challenger rozpoczynamy opadanie. Wejście w atmosferę Marsa to zmysłowe doświadczenie. Blask za iluminatorem zmienia kolor z różowego na intensywny biało-niebieski. Kiedy wyłączamy silniki, ryk ustaje, zastąpiony przez ciszę tak głęboką, że słyszę cichy szum systemów podtrzymywania życia i pulsowanie własnej krwi w uszach. Nie jesteśmy już rakietą; staliśmy się szybowcem, sunącym na cienkim oddechu Marsa ku jego powierzchni.

3.2. Wyścig z czasem

Spokój pryska w jednej chwili. Na panelu Gershona zapalają się światła alarmowe. Radar lądowania, który miał nam pokazać powierzchnię i pomóc w nawigacji, nie działa. Ekran pozostaje pusty. Gershon gorączkowo próbuje go zresetować, mrucząc pod nosem.

Dalej, maleńki... Pokaż obrazęczek.

W kabinie zapada lodowata cisza. Jesteśmy ślepi, a powierzchnia Marsa pędzi ku nam z ogromną prędkością.

3.3. Lądowanie "na oko"

Gershon nie ma wyboru. Przejmuje stery i przechodzi na sterowanie manualne. Jego oczy gorączkowo przeszukują teren widoczny w małym iluminatorze, szukając bezpiecznego miejsca w tej strzaskanej powierzchni.

To zupełnie przypomina dno jakiejś cholernej rzeczki... – mówi, a ja widzę w jego oczach pełną koncentrację.

Wybiera miejsce, ale szybko zdaje sobie sprawę, że podchodzimy za szybko. Musi dokonać ostatniej korekty, która pochłania cenne sekundy paliwa. Na kilkadziesiąt stóp przed powierzchnią silniki wzbijają tumany rdzawego pyłu. Chmura całkowicie zasłania nam widok, jeszcze zanim dotykamy gruntu. Lecimy na oślep, zdani wyłącznie na jego instynkt. Nagle czuję delikatne szarpnięcie. Wibracje ustają. Silniki milkną.

Zapadła absolutna cisza. Udało się. Challenger delikatnie osiadł na powierzchni Marsa. Przez chwilę nikt z nas nie jest w stanie wydusić słowa, ogarnięci niedowierzaniem i potężną falą ulgi.

4. Jeden mały krok: pierwszy spacer po Marsie

4.1. Chwila decyzji

Tuż przed otwarciem luku dochodzi do nieoczekiwanej zmiany planów. Dowódca Stone odwraca się do mnie, a na jego twarzy maluje się determinacja. – Natalie, to ty wyjdziesz pierwsza – mówi spokojnie. Czuję mieszankę irytacji i ogromnej odpowiedzialności. – Phil, to nie ma sensu. To ty jesteś dowódcą. – To ważne, Natalie – odpowiada. – Omówiłem to wcześniej z Joem Muldoonem. Pierwsze EVA musi być zrobione jak należy. A ty jesteś geologiem. Ty będziesz wiedziała, na co patrzeć.

Podaje mi opaski dowódcy. Nie ma już odwrotu. To ja, Natalie York, jako pierwsza postawię stopę na Czerwonej Planecie.

4.2. Pierwsze wrażenia

Staję na ostatnim szczeblu drabiny. Powietrze ucieka z lądownika z cichym sykiem. Stawiam krok i moje buty zagłębiają się w drobnym, rdzawym pyle. Rozglądam się wokół, próbując przetworzyć to, co widzę.

  • Kolor: Krajobraz jest monochromatyczny. Wszystko miało barwę zardzewiałego brązu, jakby zaschniętej krwi.
  • Światło: Słońce jest małe i odległe, ale jego światło jest ostre. Cienie były długie i wyraziste, rzucane przez skały i sam lądownik.
  • Niebo: Nade mną rozciąga się bezkresna czerń. Niebo pozostawało czarne, chociaż bez gwiazd.
  • Dźwięk: Panuje absolutna, przytłaczająca cisza, przerywana jedynie przez mechaniczne dźwięki mojego skafandra i rytm własnego oddechu.

4.3. Chodząc po innym świecie

Pierwsze kroki są niepewne. Poruszanie się w jednej trzeciej ziemskiej grawitacji to dziwne uczucie. To jak chodzenie we śnie, coś pośredniego między chodem a unoszeniem się w wodzie. Ciężar skafandra sprawia, że muszę stale pochylać się do przodu, by utrzymać równowagę. Zginanie nóg w kolanach jest trudne; ruch wychodzi głównie z kostek, co zwiastuje szybkie zmęczenie. Każdy krok to niemal kontrolowany upadek, odbicie od powierzchni w zwolnionym tempie. Mój umysł geologa natychmiast zaczyna analizować otoczenie.

Obserwacja na Marsie

Wnioski Geologiczne

Powierzchnia przypomina "mokry piasek", ale jest drobniejsza i spoista, jak "puder".

Materiał to pył scementowany przez wodę, która przesiąkła na powierzchnię i odparowała, zostawiając sole.

Pył jest zarówno spoisty, jak i "przylegający", co widać po tym, jak osiada na butach i talerzach nóg lądownika.

Właściwości elektrostatyczne regolitu oraz jego drobna frakcja wpływają na jego zachowanie.

Chodzenie jest jak "chodzenie we śnie", pośrednie między chodem a unoszeniem się w wodzie.

Grawitacja (około 1/3 ziemskiej) w połączeniu z masą skafandra tworzy unikalne wyzwania lokomocyjne.

4.4. Osobisty ślad

Oddalam się od lądownika, znacząc dziewiczą powierzchnię śladami swoich butów. W pewnym momencie zatrzymuję się. Sięgam do kieszeni na skafandrze i niezgrabnymi palcami w rękawicy wyjmuję małą, srebrną broszę żółtodzioba – odznakę, którą lata temu, na Równinie Szakali, dał mi Ben Priest.

To dla ciebie, Ben.

Ostrożnie upuszczam ją do niewielkiego zagłębienia w pyle i delikatnie zasypuję butem. To cichy hołd dla człowieka, który wierzył we mnie, zanim ja sama w siebie uwierzyłam. Ślady Armstronga i Muldoona na Księżycu przetrwają miliony lat. Moje ślady, ta mała brosza, wszystko to kiedyś zostanie zatarte przez marsjański wiatr. Ta świadomość ulotności nadaje tej chwili przejmujące, słodko-gorzkie piękno. Stoję sama na obcej planecie, pod czarnym niebem, a w moim sercu mieszają się żal, triumf i bezgraniczny zachwyt.

Komentarze